Rafał Trzaskowski w żałobie. Prezydent Warszawy pożegnał wyjątkową dla siebie postać.
Polska pogrążyła się w żałobie po śmierci wybitnego muzyka, którego twórczość znał niemal cały świat. Informacja o odejściu Michała Urbaniaka wywołała falę wzruszenia, a w internecie pojawiło się mnóstwo wspomnień. Wśród nich swoje słowa zamieścił również Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy, który ujawnił wyjątkowe fakty dotyczące ich relacji.
Michał Urbaniak – artysta bez granic
Wiadomość o odejściu Michała Urbaniaka była dla wielu nagła, chociaż każdy z nas wie, że życie jest nieprzewidywalne. Ten genialny muzyk nie musiał na Zachodzie nikomu tłumaczyć, skąd pochodzi – po prostu był tam u siebie. Grywał z największymi gwiazdami, realizując swoje własne zasady. Jego styl można było określić jako nowojorski luz przeszczepiony na polski grunt.
Jego skrzypce nie rozbrzmiewały tradycyjną melancholią, lecz rytmem miasta, energią Manhattanu i czarnego jazzu. Kiedy w latach 70. wyruszył do USA, dla wielu było to zaskoczeniem, jednak on doskonale wiedział, co robi. Zamiast czekać na uznanie, zdobył je samodzielnie, występując między innymi w studiu u boku legendarnego Milesa Davisa. To osiągnięcie można porównać do zdobycia Mount Everestu bez tlenu – wyjątkowe i niemal niemożliwe.

Eksperymentator i twórca nowoczesnego brzmienia
Urbaniak nie ograniczał się do tradycyjnego jazzu. Kochał fusion i jazz-rock, a później z powodzeniem flirtował z hip-hopem. Jego projekt Urbator dowiódł, że po pięćdziesiątce można rozumieć nowoczesne rytmy lepiej niż wiele młodych gwiazd. Jego ciekawość drugiego człowieka i nowych dźwięków była inspiracją.
Nie bał się eksperymentować, ponieważ opierał się na solidnych fundamentach muzycznych, które były niepodważalne. Jego odejście to zamknięcie pewnej epoki – czasów artystów-obywateli świata, którzy zachowali swoją tożsamość. Choć zawsze podkreślał swoje łódzkie korzenie, w jego muzyce nie istniały granice państw.
Po sobie pozostawił setki nagrań oraz przekonanie, że w jazzie można wszystko, pod warunkiem, że posiada się odpowiedni feeling – tego właśnie Michał nigdy mu nie brakowało.
Świat muzyki i wspomnienia po odejściu Urbaniaka
20 grudnia 2025 roku jego żona, Dorota, udostępniła w sieci krótki wpis, po którym zapadła cisza. Chociaż nie przepada za frazesami o „końcu pewnej epoki”, tym razem trudno było inaczej to określić. Urbaniak nie był typowym smutnym jazzmanem grającym dla garstki osób w piwnicy – kochał rytm, życie i eksperymenty.
Wyjeżdżając do Nowego Jorku wraz z Urszulą Dudziak, nie szukał tam autografów czy rozgłosu – chciał uczyć, jak na skrzypcach wyczarować dźwięki przypominające syntezator i jak połączyć jazz z hip-hopem, zanim było to modne. Jego odwaga w eksperymentach inspirowała pokolenia.
Rafał Trzaskowski żegna wyjątkową postać
W internecie natychmiast zaczęły się pojawiać liczne reakcje. Szczególnie mocno zabrzmiały słowa Kuby Wojewódzkiego, który znał Urbaniaka od lat. Zazwyczaj złośliwy i z dystansem podchodzący do świata, tym razem otwarcie mówił o stracie bliskiej osoby – symbolu wolności, zarówno w muzyce, jak i w życiu. Urbaniak nie bał się zmian, ani osobistych życiowych wyzwań, w tym kolejnych małżeństw, a mimo to nieustannie szedł do przodu.
Odszedł ostatni z wielkich. Urbanator & Imperator. Żegnaj, mistrzu. – napisał dziennikarz
Nawet sceny polityczne na chwilę zawiesiły spory, słysząc o odejściu tej nietuzinkowej postaci. Rafał Trzaskowski podkreślał, że to właśnie Michał Urbaniak sprawił, że zaczął kochać jazz. Wspomniał historię o słynnej płycie „Tutu” Milesa Davisa – to z Urbaniakiem koncertował jego ojciec, Andrzej Trzaskowski, który w latach 60. prowadził grupę „The Wreckers”.
Podbijał Europę, a potem świat, kiedy inni nie mieli odwagi. Bo tak sobie jako chłopak wymarzył i nie bał się tego marzenia zrealizować. Nie tylko grał z największymi, ale jako jeden z nielicznych Polaków współtworzył nowoczesną, amerykańską jazzową scenę muzyczną. Nie tylko próbował wszystkiego, co w muzyce nowe i awangardowe, ale umiał swoje doświadczenia łączyć w spójną całość, współtworząc słynne fusion: fuzję jazzu, rocka i funku.
Dla wielu polskich fanów jazzowej sceny fakt, że nasz rodak z Łodzi zagrał na albumie największej legendy, był niczym lądowanie na Księżycu. Davis wybierał współpracowników bardzo rygorystycznie – Michał miał ten specyficzny pazur „nowojorsko-łódzki”, który go wyróżniał.
Teraz na usta cisną się banały o tym, jak bardzo będzie nam ciebie Michał brakować, jaki koncert urządzicie tam na górze w przestworzach. Ale śmiałbyś się z banałów, dlatego ja idę całą noc słuchać „Don’t Lose Your Mind” z płyty Milesa Davisa „Tutu”. To właśnie ta płyta pozwoliła mi rozkochać się w jazzie, a z występu na płycie wielkiego Milesa, właśnie w tym utworze, Michał był dumny, chyba najbardziej na świecie. A my byliśmy i dalej jesteśmy dumni. Dużo, dużo bardziej od niego.